Chyba jeszcze żadna gra planszowa nie zawiodła mnie tak bardzo, jak Od zmierzchu do świtu. Zdawać by się mogło, że znana i lubiana mechanika, znany autor to idealny przepis na sukces, ale w omawianej grze spartolono praktycznie wszystko.
Zacznijmy od czegoś podstawowego, tj. konstrukcja talii: W grze możemy kupić (upolować) całkiem sporo kart ludzi, które z jednej strony dają nam czasem jakieś zdolności, ale z drugiej strony zapewniają okrągłe zero punktów ruchu i na domiar złego, niektóre z nich zapewniają bardziej negatywne niż pozytywne efekty. Jest to kuriozalne o tyle, że większość tych kart po prostu zapycha nam talie, sprawiając, że zamiast w czasie gry czuć, że nasza machina działa coraz lepiej, to męczymy się coraz bardziej, próbując wykonać jakiekolwiek sensowne akcje.
Druga rzecz, jaką popsuto, to sama mapa: jest po prostu nudna i nieciekawa, będąca swoistą spiralą z paroma odnogami po drodze. Tylko co nam po tych odnogach, jak nie ma na nich nic ciekawego? Wybór, czy iść “główną drogą”, czy poboczną sprowadza się jedynie do decyzji, czy chcemy wziąć skrzynię, która da nam jakiś marny bonus, czy może uda nam się pochłonąć kartę człowieka.
Na domiar złego, z tymi drogami wiąże się ustalenie kolejności kolejnej tury. Za. Każdym. Razem. I to nie chodzi o coś prostego w stylu “dobra, Ty jesteś najdalej, więc zaczynasz pierwszy”, tylko jest to przekombinowane do granicy absurdu. Sprawdzamy, w jakich rejonach są gracze. Jeśli są w tych samych, to sprawdzamy, na jakich typach dróg są. Jeśli na tych samych, to sprawdzamy, kto jest dalej… Jest to absurdalne, męczące i absolutnie niepotrzebne.
Kafelki celów – kolejny niby fajny, ale jednak średni pomysł. Cele są różne, czasem prostsze, czasem trudniejsze, niektóre punktują od razu, inne dopiero na koniec gry. Dobór ich jest czysto losowy, teoretycznie mamy jakiś tam wybór pośród kilku, ale to nie ma żadnego znaczenia. Bo co z tego, że weźmiemy cel ‘upoluj 10 żołnierzy’, skoro i tak samo polowanie jest bardziej problematyczne, niż przydatne?
Rozgrywka w grę Od zmierzchu do świtu to nieustanna frustracja strasznie kiepsko zaprojektowanymi systemami, niepotrzebnymi utrudnieniami, niejasnymi zasadami. To faktycznie walka graczy o przetrwanie, ale nie na planszy, ale po prostu przy niej. Gdzieś w połowie każdej rozgrywki każdy z graczy cierpi wewnętrzne katusze i chce już, żeby ten znacznik rundy doszedł do końca, by zakończyła się ta tortura. Absolutnie gry tej polecić nie mogę i jasno dotarł do mnie fakt, że znane nazwisko autora, to nie wszystko, by wykreować fajną i dobrą grę planszową.