Brass: Lancashire zapakowany jest w eleganckie pudełko o zadziwiająca małej wysokości, zważywszy na ilość komponentów, jakie w sobie mieści.
W środku kartonu znajdziemy naprawdę dobrze wykonane zatrzęsienie elementów, w skład których wchodzą m.in. wszelkie budynki i połączenia w kolorach graczy, kafle zamorskiego rynku bawełny, sporo monet w trzech różnych nominałach, kartonowe planszetki, karty miast i zakładów, drewniane kostki węgla, żelaza, punktów i dochodu graczy.
Każdy komponent wykonany jest ze starannością. Ogromnym plusem Brass: Lancashire jest jej warstwa wizualna – karty miast i zakładów, choć mają stosunkowo małą różnorodność, tak grafiki są naprawdę wysokiej jakości. Podobnie wygląda sprawa z dwustronną planszą gry, planszetkami graczy, generalnie wszystkim, co ma na sobie jakieś grafiki. Całość zaprezentowana jest niezwykle estetycznie i klimatycznie i człowiek natychmiast przenosi się do czasów rewolucji przemysłowej i przy każdym wdechu powietrza czuje, jak mieli w zębach drobinki węgla unoszące się na wietrze. Znakomita sprawa, mało która gra w mojej kolekcji jest wykonana tak dobrze.
Na spory minus zaliczę jednak planszetki graczy. Nie wiem, czy to kaprys mojego egzemplarza, czy może jakiś większy problem, ale niestety są one mocno wygięte, co potrafi przeszkadzać w rozgrywce. Nie pomogło ani leżenie parę dni pod sporym ciężarem, ani odginanie w drugą stronę – banan jak był, tak jest i ani myśli zniknąć…
Druga rzecz, jaka mi średnio pasuje, to nominały monet: 1, 5, 15 funtów. Na papierze nie wygląda to źle, ale zważywszy na to, że w grze ciągle za coś płacimy, a ceny ustawione są tak, że nie sposób płacić okrągłe kwoty, to cały czas musimy te pieniądze rozmieniać, wymieniać. A wystarczyłoby dać garść monet o nominale 3 funtów.